„Autochton z tej ziemi”-  Jan (Heinz) Misiak ur.1931 r. w niemieckim Steudelwitz obecne Studzionki gm. Rudna  pow. Lubin woj. dolnośląskie.

Przed wybuchem I WŚ na „ Saksy” za pracą wyjechał z Kresów z okolic Korczyna Stefan Misiak - ojciec Pana Jana ( Heinza ). Pracę znalazł w majątku ziemskim w Preichau (Przychowa) Bezirk Stainau ( pow. Ścinawa ).W Przychowie poznał Hildę Sznajder z, którą założył rodzinę. Z tego związku urodziło się dwóch chłopców: Heiniz (Jan) Misiak ur. 1931 r. w Steudelwitz (Studzionki ) i Johan Misiak ur. 1935 r. Po przyjściu na świat małego Heniza,  jego wychowaniem  zajęli się dziadkowie Sznajder – rodzice matki. W Przychowie u dziadków przebywał do 1937r. tj. kiedy to poszedł do szkoły w Muhlgast ( Miłogoszczy).  W tym czasie jego rodzice pracowali okresowo na roli w różnych majątkach ziemskich, między innymi w: Przychowie, Naroczycach i Miłogoszczy. W Muhlgast ( Miłogoszczy ) mieszkali w majątku ziemskim, którego właścicielem był Hans Paul Szmid, ojciec dwóch córek Ingi i Marion. W budynku w którym mieszkała rodzina  Misiaków, mieszkały ponadto  trzy rodziny o polsko brzmiących nazwiskach,  na przykład. Nowakowie.. Obecnie  budynek ten stanowi pusto stan i ulega dewastacji. Ojciec Pana Jana, Stefan Misiak  w  Miłogoszczy pracował u „ dziedzica” jako fornal. Do jego obowiązków należało między innymi, również wożenie dziedzica paradnymi bryczkami. Takich bryczek  dziedzic Szmid  miał , aż cztery i każda z inną, specjalną uprzężą – dobieraną na odpowiednią  uroczystość. W 1940 r. w czasie II wojny światowej do majątku do pracy na roli przywieziono na roboty przymusowe, z centralnej Polski  (okolice Mielca i Radomia), dość znaczną  ilość robotników. Robotnicy zamieszkali  w ceglanym budynku przy drodze w kierunku Olszan (budynek z czerwonej cegły istnieje do dziś i jest zamieszkały). Budynek był własnością dziedzica. W tym budynku  wówczas mieszkało 13 osób: dwie rodziny z Radomia, Michał z żoną i trójką dzieci (ich córka Barbara  w wyniku nieszczęśliwego wypadku spaliła się w 1943 r. i została pochowana przy kościele w Olszanach) oraz rodzina Pani Kowalczykowej i jej trzej synowie o imionach: Józef ( najstarszy ), Kazimierz (posiadał widoczną wadę postawy, był garbaty) i Stanisław. Ponadto zamieszkiwało tam dwóch kawalerów o imionach Bolesław i Kazimierz  oraz dwie panny o nieznanych imionach. W czasie wojny na przełomie lat 1942 - 43  w pałacu w Miłogoszczy  odbyło się  wspólne wesele  dwóch córek dziedzica Szmida. W jednym dniu, dwie siostry wyszły za mąż za dwóch braci, którzy byli oficerami wojskowymi. Ślub zawarli w kościele w Kębłowie , a wesele odbyło się w pałacu w Miłogoszczy. Orszak weselny z gośćmi  jechał  konnymi bryczkami trasą z Miłogoszczy do Kębłowa i z powrotem. W omawianym okresie czasu 11-12 letni Heiniz (Janek) pojechał bryczką w towarzystwie jednego z ożenionych oficerów o  imieniu Horst do Ścinawy celem pilnowania na postoju koni. W Ścinawie na „ koźle” (siedzisko woźnicy) oficer pozostawił pudełko z cygarami, które mały Janek bawiąc się z nudów rozsypał na ziemie. Powracający oficer zauważył jak Janek nerwowo zbiera cygara do pudełka .Nie ukarał chłopca lecz kazał pozbierane cygara  oddać po powrocie do domu dla ojca. W czasie wojny w pobliskim Górzynie w pałacu istniał około trzech lat szpital dla rannych niemieckich żołnierzy przywożonych  tu z frontu.  Gdy nastał styczeń roku 1945 wojska niemieckie cofają się przed nacierającymi ze wschodu wojskami Armii Czerwonej. Front zatrzymuje się na prawobrzeżnym pasie linii rzeki Odry. W Miłogosczy słyszy się pośród jej mieszkańców „ Die Russen  kommen!” po czym kierowani strachem uciekają w głąb Niemiec. Najpierw w I dekadzie stycznia, majątek dworski opuszcza konnym zaprzęgiem żona dziedzica Szmida. Wozem powozi Polak o imieniu Czesław, który dziedziczkę wiezie do jej rodziny do Hanoweru . Po paru dniach później dziedzic Szmid jedzie za żoną , wozem  powozi Polak, o mieniu Kazimierz .W dniu 18 stycznia z majątku ziemskiego w Miłogoszczy  wyjeżdża 6 wozów z obsługą majątku oraz 2 wozy z mieszkańcami wioski. W grupie tej znajduje się wówczas 14 letni Jan (Heintz) Misiak wraz z rodziną. W tym samym czasie z wioski wyjeżdża rodzina Nyczke (żona i trzy córki ) oraz dwie siostry Fortner , ich wozem powozi Szwajcar Halle. We wsi pozostaje niewielka grupa starszych osób. Uciekający przed Rosjanami, Miłogoszczanie jadą całą grupą w kierunku Czechosłowacji na Pragę. Trasa  wiedzie z Miłogoszczy przez Brodów – Krzeczyn – Lwówek – Grodziec do granicy Czechosłowacji. Z początkiem  lutego docierają  do Czechosłowacji. Tutaj zostają zakwaterowani w lagrze (który był szkołą zaadaptowaną na obóz). W lagrze Miłogoszczanie przybywają do 12 maja 1945 r. Podczas pobytu w Czechosłowacji 14 letni Heinz (Janek), nudząc się znajduje pracę jako pomocnik wozaka mleka u starego Czecha. Ta praca powoduje, że rezygnuje z jedzenia w obozie, stołuje się w czeskiej rodzinie. Stary Czech z żoną są samotnymi osobami. Zaradność i pracowitość Janka sprawia, że bardzo go polubili i traktują jak własnego syna. Z nadejściem rosyjskiego frontu, stary Czech zostaje zabrany do kopania rowów przeciwczołgowych. Janek z Niemcem, uciekinierem z Miłogoszczy  wozi mleko i jednocześnie pomaga samotnej żonie Czecha w prowadzeniu niewielkiego gospodarstwa. Zdobywa on nowego konia (stary koń Czecha padł) i uprawia na wiosnę ziemię, a następnie sadzi ziemniaki. Gdy nastaje czas wyjazdu z Czech do Niemiec, starsza Czeszka prosi Janka żeby pozostał u niej.  Nie pozostaje i wyjeżdża ze swoimi kierując się na Drezno, które po nalotach „dywanowych ”RAF-u  już nie istnieje. Spod Drezna postanawiają powrócić  z powrotem do Miłogoszczy do, której powracają około 25-26 czerwca 1945 r. W tym czasie w Miłogoszczy nie ma jeszcze Polaków są tylko starsze osoby narodowości Niemieckiej, dezerterzy: (Alojzy Szrejder – czołgista , Herman Pitch, który wrócił do swoich teściów i Nyczke, maż i ojciec trzech córek) oraz patrole radzieckich żołnierzy, którzy kwaterują w majątku ziemskim w Kębłowie. W niespełna dwa tygodnie po powrocie umiera na koklusz 19 letnia Irena Warmund, którą pochowano na cmentarzu w Miłogoszczy pośród 9 innych osób (obecnie zapomniany i zarośnięty krzakami od strony Górzyna). Strach przed żołnierzami Armii Czerwonej był tak wielki, (pobicia, rabunki, zastrzelenie 26 letniego Rosjanina, który był tu na robotach przymusowych oraz  plaga gwałtów na niemieckich kobietach bez  względu na ich wiek) powoduje, że starsze małżeństwo Niemców popełnia wspólnie samobójstwo, wieszając się. Jako do tego doszło - gdy radziecki żołnierz zażądał od nich jedzenia, starsi wyszli do obory  pod pretekstem wydojenia krowy i w sąsiadującej z oborą stodole się powiesili. Ich ciała zostały zakopane  na ich podwórku. Rosjanie wykorzystują Niemców jako siłę roboczą do pracy na roli (takie gospodarstwo rolne Rosjanie stworzyli przy pałacu w Thielau - Radomiłowie),  a fachowców (ślusarzy) do naprawy maszyn i instalacji wodno- kanalizacyjnych. Tak było w przypadku Hermana Pitcha, który początkowo pracował w majątku w Kębłowie ,a później jako specjalista wod-kan w Wołowie. W majątku ziemskim w Kębłowie,  Rosjanie urządzili wielki spęd zarekwirowanego poniemieckiego bydła, które po pewnym czasie pędzono na wschód do Rosji. Do tego celu w pobliżu  Czechlewitz (Ciechłowic ) wykorzystano most pontonowy  na rzece Odrze, który Rosjanie wybudowali w  trzeciej dekadzie stycznia 1945 r. forsując  tu Odrę. Z tym mostem wiąże się bardzo ciekawa życiowa historia z tamtego okresu, której świadkiem był p. Jan:  „Po wielu latach po wojnie  p. Jan wypoczywający na ławeczce pod lipą, przy wiejskiej drodze, obok  domu w Górzynie, spotyka  nieznajomego  mu mężczyzną. Mężczyzna ten przyjechał do Górzyna  rowerem zza  drugiej strony Odry. Z opowiadania tego mężczyzny  wynikało, że zaraz po wojnie przyjechał do Górzyna  po ukryty przez niego tu skarb, który wcześniej ktoś odkrył ale pomimo tego wrócił do domu” bardzo bogaty”. Bowiem wracając do domu przy moście pontonowym w pobliżu Ciechłowic spotkał kobietę z niemowlęciem. Kobieta  ta poprosiła go o chwilowe  zaopiekowaniem się dzieckiem, ponieważ potrzebuje się udać na stronę. Czekał, czekał  i się nie doczekał, kobieta  już nie wróciła . W taki to sposób stał się ojcem  nie swojej córki, którą wychował jako swoją”. Wyprzedzając chwilowo chronologię wydarzeń, powracamy ponownie narracją do lat powojennych dotyczących bohatera naszej historii.

*

 

Rosjanie notorycznie stosowali fale przemocy, cechujące się pogardą dla ludzkiego życia oraz bezmyślnym niszczeniem wszystkiego co „niemieckie”. Jedną z powszechnych praktyk krasnoarmiejców były podpalenia mienia, nazywane przez historyków specjalizujących się w tym okresie „pochodniami zwycięstwa”. Owe praktyki, celowo siejące grozę oraz dokuczliwy brak jedzenia powodują, że Janek szuka bezpiecznego miejsca i pracy w okolicznych wsiach, które w tym czasie są już  zasiedlane Polakami - ekspatriantami ze Wschodu, których potocznie przyjęło się nazywać „zza Buga”. Na początku wiosny 1946r. takie miejsce i pracę znajduje w Brodelwitz (Brodowie) gdzie pracuje do jesieni 1946r. w gospodarstwie rolnym u Juliana Bobowskiego, który z rodziną został wysiedlony z Kresów (Boryczówka pow. Trembowla  woj. tarnopolskie).

Jako analogię problemów sierot wojennych takich jak Jan, warto wspomnieć iż tym samym czasie w Brodowie mieszkało u „kresowian” trzech małoletnich niemieckich  braci o nazwisku Kern, którzy uciekli przed Rosjanami z ich rodzinnego Cammelwitz (Kębłowa). Bracia o imionach: Tita, Manfred i Helmut byli sierotami, gdyż ich ojciec zginął na wojnie w Rosji, natomiast matka zmarła przy porodzie czwartego syna. Jedną z hipotez, dotyczących czwartego dziecka z rodzeństwa Kern jest ta, która głosi, że dziecko zostało adoptowane przez niemiecką rodzinę Klump ze Ścinawy. Patrząc na historię Jana i rodzeństwa Kern można dostrzec iż wojna bywała dla dzieci i młodzieży w tamtym czasie brutalnie jednaka nie miała charakteru narodowościowego. Pozytywny wydźwięk przywołanej historii dostrzegalny jest we wsparciu które zwyczajni ludzie udzielali naszemu bohaterowi oraz wspomnianemu  rodzeństwu.  

Jesienią Janek wrócił z Brodowa do Muhlgast (Miłogoszczy), która była już zasiedlana powracającymi z Sybiru polskimi rodzinami. Szukał pracy w okolicznych wsiach i znalazł ją w pobliskim Górzynie, pracując do 1950 r. w gospodarstwie rolnym u małżeństwa Domańskich. Gospodarz Domański przybył z centralnej Polski z województwa poznańskiego, a jego żona była Rosjanką. Pierwszymi Polakami zasiedlającymi Górzyn po zakończonej wojnie byli mieszkańcy pochodzący z województwa poznańskiego. W 1951 r. Jan odbył szkolenie zawodowe w Lubiążu wraz z kolegami z Górzyna o nazwiskach Sarniak i Wysocki. Po zakończonym szkoleniu podejmuje pracę w PGR w Górzynie, którego kierownikiem gospodarstwa jest wówczas p.Borek.

 

UWAGA.

 

W związku z problemem epidemicznym COVID SARS 19 dalsza część tej historii, z braku dostępu do świadków i źródeł wydarzeń, będzie kontynuowana w bliżej nieokreślonym terminie.

 

Dużo przeciwciał i lepszych czasów dla Nas wszystkich życzy -

Stanisław Mularczyk

 

Brodów, 25.04.2021