„  KOMBAT – OJCZULEK  ”

"Nawet najbardziej gorzka prawda jest lepsza niż słodkie kłamstwo"

 

     Pod koniec marca 1944 r. do Boryczówki przybyła zorganizowana w sile jednego batalionu radziecka partyzantka. Był to jeden z siedmiu batalionów "Kowpaka " im. Szczorska. Dowodził nim komendant batalionu w stopniu majora o nazwisku Kurdriawcow, którego podwładni i mieszkańcy wsi nazywali "Kombat". Jego zastępca był Wasyl Kołomyjec ps. "Wasia". Dowództwo partyzantów zakwaterowało się wówczas w domu Marii Mularczyk - "Kasprychy" oraz w pobliskich gospodarstwach. Pozostała część partyzantów wraz z dość dużym taborem zakwaterowała w folwarku Mrozowskiego . W tym czasie w Boryczówce mieszkali uciekinierzy z sąsiednich wsi: Łoszniowa, Hleszczawy i Iławcza, którzy uciekli przed banderowcami. Poniżej relacja naocznego świadka Pani Janiny Lipiszczak z domu Rogowska urodzonej w Boryczówce w 1927r. (spisana 9 grudnia 2015 r .)

 

" W Boryczówce mieszkali z nami ludzie, którzy ocaleli i nie zostali zamordowani przez bandy UPA. Dużo ich było z Łoszniowa, u nas mieszkał chłopiec - sierota, któremu banderowcy zamordowali rodziców. Nazywał się Franiu Witomski i pochodził z Iławcza. Franiu był jedynakiem, który jakimś cudem ocalał bo nie nie był ukryty razem z rodzicami. Jego rodzice byli zamordowani na zewnątrz domu. Po odejściu banderowców, Franiu pozanosił ich zmasakrowane ciała do ich domu i położył na "bombetlu" (łóżku). Uciekając do Boryczówki, przyniósł ze sobą papierowe pieniądze, poplamione krwią ojca, które znalazł w podziurawionym przez banderowców nożami ubraniu ojca. Mówił, że to " jedyna pamiątka po jego ojcu ". Mieszkał z nami, aż temat czasu gdy został powołany do wojska i poszedł z innymi naszymi chłopcami na wojnę. Starszy wiekiem od naszego Frania był wysoki blondyn, chłopiec - Franiu Gadomski, który mieszkał u Adama Malejki. W domu Hilka  Wyrszyhory mieszkał  też Ludwik Lis z córką Anielą. Ludwika żonę i jego drugą córkę, które schowały się w piwnicy ich domu, banderowcy znaleźli i zamordowali Zamordowana żona Ludwiki miała na ustach założoną kłódkę, za to, że za dużo "mówiła".

U Kazika Wożniewicza mieszkał Michał. Gałagowski (poprawne Nazwisko Gałkowski), natomiast u babci Pulki Janiszewskiej mieszkało dwóch braci, których nazwiska już nie pamiętam. Też dwóch braci Wertepnych (jeden o imieniu Ludwik) mieszkało u Marii Paluch. Oni tez poszli na wojnę. Szczęśliwie przeżyli i wrócili z wojny. Po wojnie osiedlili się w woj. poznańskim. Ludwik ożenił się z dziewczyną z naszej wsi -Hanią na, którą wołaliśmy "Bazolka". Po wojnie bracia Wertepni przyjechali do Brodowa aby podziękować swojej opiekunce. Gdy ją odnaleźli to płakali i całowali jej ręce, dziękując za doznaną dobroć.    

W Boryczówce mieszkały jeszcze dwie siostry z Iławcza ale ich nazwisk nie pamiętam . "

 

 Przed przybyciem radzieckiej partyzantki w przysiółku należącym do Boryczówki o, nazwie pod Dębiną (na Dębinie) został zamordowany przez banderowców Albin Jastrzębski .Było to na początku 1943 r. Jego zmasakrowane ciało znaleziono w studni na polach pod Hleszczawą. Drugą ofiara był Józef Kużmiak. Relacja pani Janiny Lipiszczak z domu Rogowska dot. tego zdarzenia. Z Trembowli do Boryczówki przyjechała podwoda z"starszyną" (oficer wojsk radzieckich), którą należało zawieźć do Iławcza. Podwoda z Trembowli wróciła z powrotem  do Trembowli , a dalszy transport "starszyny" z Boryczówki do Iławcza polecono wykonać dla Józefa Kużmiaka - było to późną  jesienią, leżał już śnieg. Kużmiak pojechał i już nie nie wrócił. Na wiosnę gospodarz z Łoszniowa pojechał orać pole. Na polu była złożona w kopki badylanka (łęty ziemniaczane) pod, która znalazł przykryte zwłoki zamordowanego Kużmiaka. Pokaleczone ciało zostało ukryte przez banderowców na polach w pobliżu Józefówki. Następnymi zamordowanymi byli czterej mężczyźni z rodziny Łabockich. Było to 16 marca 1944 r. w Pod Dębinie (Na Dębinie). Zdążający z odsieczą niemieckiej załodze oblężonej przez Rosjan w twierdzy Tarnopola, ukraiński oddział SS "Hałaczyna" dokonał egzekucji na: Bronisławie, Edwardzie, Erneście í Czesławie . Dalszy ciąg wspomnień Pani Janiny Lipiszczak z domu Rogowska.

 

Ruska partyzantka w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych (9 kwiecień 1944 r.) Wyruszyła na Iławcze. Tego samego dnia pod wieczór, powróciła do Boryczówki przywożąc: krowę, konia, beczkę miodu, karabiny oraz ośmiu mężczyzn z popem o nazwisku Reich i jedną kobietę. Kobietę po przesłuchaniu zwolniono. Pozostałych mężczyzn i popa zatrzymano. Byli oni przetrzymywani pod strażą na drodze obok domów: Michała Wożniewicza, Adama Malejki i Marii Mularczyk - tam gdzie kwaterowało dowództwo partyzantów. Trzymano Ich tam trzy dni i podawano przesłuchaniu . Podczas przesłuchania usłyszałam jak jeden z zatrzymanych, spytany skąd pochodzi - odpowiedział, że z okolic Wołynia. Pytany dalej - co robi tak daleko od domu? Odpowiedział kpiąco, że "w dzień chodził na dziewczyny, a w nocy chodził ryzać Lachów". Podczas przesłuchania Apolonia Janiszewska prosiła aby popa oszczędzić. Tłumaczyła, że to święty człowiek i bardzo dobry. "Kombat" odpowiedział , że to przywódca banderowców, że w cerkwi za ołtarzem znaleźli dużo radzieckich mundurów, w  jej podziemiach - amunicję i broń. W tym dniu wszystkich rozstrzelano na łące za chlewem Adama Malejki. Ruska partyzantka nie pozwoliła ich pochować, leżeli tam tak przez dwa dni. Po dwóch dniach partyzanci nie nie pozwalając nikomu  się do nich zbliżyć  pochowali ich  w wspólnej mogile na cmentarzu w Boryczówce.

 

Nacjonaliści ukraińscy głosili faszystowską szowinistyczną ideologie, że Ukraina ma być jak "szklanka źródlanej wody". W małżeństwach mieszanych należy zlikwidować jej polską część, a najlepiej jeżeli tego dokonają jej ukraińscy członkowie. Takie rozkazy wydano dla synów członków UPA, aby zabijali swoje matki i siostry Polki oraz  dla mężów i żon, aby zabijali swoich współmałżonków - Polaków. Banderowcy uważali takie zachowanie za bohaterstwo, czyn chwalebny i wierny idei Wielkiej Ukrainy. Zaślepienie ideologiczne Ukraińców z tamtych czasów jest czymś niepojętym. Jeżeli mąż Ukrainiec był przeciwny zabiciu żony bądź córki był wówczas mordowany przez swoich pobratymców. Morderstwa te były popierane przez duchowieństwo ukraińskie (jak to się ma do V przykazania Bożego?). W cerkwiach księża greckokatoliccy podczas mszy świętej z ambon wołali, "że ziemię ukraińską należy uwolnić od kąkolu (Polaków), a wyrwany kąkol spalić". Nie były to słowa o miłości do bliźniego, lecz słowa nienawiści. W ten sposób zachęcali do zbrodni,a oprawców z góry rozgrzeszali mówiąc " nazywają nas rizunami, ale jesteśmy świętymi rizunami " . Haniebne było to, że banderowcy mordowali w bestialski sposób bezbronną ludność polska, szczególnie nocą - starców, kobiety i dzieci. Banderowcy nie walczyli z Niemcami, ponieważ Niemcy dostarczali im broń i amunicję, a Policja ukraińska brała czynny udział w ludobójstwie Żydów. Wielu księży greckokatolickich było członkami najwyższych władz OUN. Synowie ich byli bardzo często prowidnykami w bandach UPA, a czasami sami księża greckokatoliccy. Tak było w przypadku księdza z Iławcza - Józefa Reicha s. Mikołaja ur.14.04.1890 r.we wsi Hłuboczek Wielki pow. Tarnopol, woj. tarnopolskie. Od 1923 r. sprawował posługę duszpasterską w Iławczu. Był bardzo aktywnym nacjonalistycznym kapłanem. Rozstrzelany w kwietniu 1944 r.w Boryczówce. Jego żona Olena Stecko pochodziła z bogatego ziemiaństwa. Brat jej Jarosław Stećko był bliskim współpracownikiem Stepana Bandery. Ksiądz J.Reich z Oleną mieli czworo dzieci trzech synów i jedną córkę. Jeden z synów o imieniu Włodzimierz ur. 1920 r. był prowidnykiem UPA. Zginął z rak NKWD w 1945 r. Został pochowany na cmentarzu w Ilawczu. Żona księdza Ołena Reich z domu Stećko  w 1944 r.wraz z pozostałą trójką dzieci została zesłana na Sybir, gdzie wszyscy zmarli.

 


Zdjęcie części pomnika (Wykonane Latem w 2015 r.), który znajduje się na cmentarzu w Boryczówce. Pomnik postawiony na pamiątkę księdza Reicha i jego syna Włodzimierza oraz pozostałej części rodziny, która zmarła na Sybirze. Roman - syn, zmarł w 1947 r. , Diubko - syn, zmarł w 1950 r. , Olena  zmarła w 1956 r. i Daria - córka, zmarła w 1957 r.

Całość pomnika można ujrzeć wchodząc na związek mapy satelitarnej Boryczówki.

https://www.google.pl/maps/@49.3340034,25.765079,618m/data=!3m1!1e3

 

17 kwietnia 1944 r. oo Boryczówki wyruszyło 136 mężczyzn powołanych do Ludowego Wojska Polskiego. Wśród nich był mój stryj Stanisław Mularczyk - późniejszy lotnik. Po pewnym czasie Boryczówkę opuścili partyzanci radzieccy,  a do jej obrony pozostawili ośmiu parytzantów i dziesięciu chłopców "istriebitielnych Batalionów " (co tłumaczy się jako Batalionów pościgowe lub niszczycielskie - forma samoobrony polskiej) wśród, którego został powołany przez rosyjskie władze wojskowe mój śp. ojciec Ludwik Mularczyk. Do partyzantów radzieckich, opuszczających Boryczówkę, przystąpił jej 18 letni mieszkaniec Władysław Książek ps ,,Czacharek'' , który po kilku miesiącach zginął w jej szeregach  wsi Soroka (rejon husiatyński, obwód Tarnopolski) W 1944 r. Jego ciało zostało sprowadzone do Boryczówki i pochowane na cmentarzu w Boryczówce.

 

Brodów, styczeń 2016 r.                                                 Stanisław Mularczyk syn śp. Ludwika.